Po kwadransie ruszyłem spacerkiem na Wzgórze Świtu.
Dotarłem tam dość sprawnie. I te śmiechy i szelesty ustały. Ciekawe co
było a może nawet wciąż jest ich źródłem? Eee tam to akurat w obecnej
sytuacji jest nieważne. Dlaczego? Bo przed moimi oczami pojawił się
cudowny widok pokrytego płatkami śniegu wzgórza świtu. Wow... co za
widok! Jedyne co wzburzyło mój spokój to czyjaś rumowa i jakiś jeleń
albinos który zatrzymał się na środku polany po czym popędził dalej.
Nagle jak nóż w serce usłyszałem chichot za plecami! Był to taki dość
dziwny chichot. Był on wredny, pyszałkowaty, pełen pewności siebie,
pogardy moją osobą i oczywiście anty kulturą! (xD) Zaraz potem w tym samym miejscu co za tym też idzie odległość
usłyszałem szepty. Ustaliłem więc że tych ktosiów jest przynajmniej
dwóch. Eee tam. Łatwa sprawa. W końcu jestem wojownikiem. Takich ktosiów
jest miliony! Triliony! A ich jest tylko dwóch... ba! Przeciwko TYLKO
mnie. Dam radę. Pomału odwróciłem wzrok. Nikogo nie było! Odchodzę od
zmysłów? Nie... wykluczone. No to o co do diaska się rozchodzi!
< C.D.N. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz